Na początku
jestem zdezorientowana. Otacza mnie półmrok, gdyż coś za mną rozjaśnia ciemność.
W głowie mi dudni, a całe ciało mnie straszliwie boli. Ponadto ze zdumieniem
odkrywam, że o to stoję bosymi stopami w przejmująco zimnej wodzie. Jestem w moim
normalnym ciele. To przynosi psychiczną ulgę. Nagle uświadamiam sobie, że coś dzierżę
w dłoni. Unoszę ją w pole widzenia i to co trzymam przeraża mnie. Bowiem moja ręka
kurczowo, aż do krwi, ściska tlącą się pochodnie. Z odrazą odrzucam ją do wody.
Czuję, że powinnam się obrócić i spojrzeć za siebie, ale wiem co tam ujrzę. Wiatr
smaga mnie nie miłosiernie po plecach, przynosi krzyki pożeranych przez ogień
ludzi oraz odór spalenizny. Mimowolnie dygoczę, a wnętrznościami targają
odruchy wymiotne, ale nie jestem w stanie nic zwymiotować. Zimno potęguje ból w
całym ciele, ale najgorsza męka odbywa się w moim wnętrzu. Odruchowo próbuje sięgnąć
po całun z mgły by otulić się nim, oddzielić od płonącej za mną wioski, ale nic
się nie dzieje. Robi się coraz jaśniej, jakby źródło światła przybliżało się do
mnie. Opanowuję rosnące przerażenie i z trudem obracam się. Plażą z wioski, w
moją stronę idą płonące postacie. Żywe pochodnie wrzeszczą, miotają się, upadają,
ale za każdym razem wstają i maszerują. Są coraz bliżej. Chcę uciekać, ale nogi
odmawiają mi posłuszeństwa. Uginają się i czuję jak lecę w lodowatą wodę, dłońmi
amortyzuję upadek na twarz. Krzyk wyrywa mi się z ust, gdy uzmysławiam sobie,
że zamiast w wodzie tkwię w morzu ciepłej i lepkiej krwi. Nie mam siły ani
czasu zareagować, gdy pierwsza ognista postać dopada do mnie i bierze mnie w
ramiona. Rozpoznaję w niej moją matkę. Następnie pochłania mnie, tak dobrze znany
mi ból liżących ciało płomieni. Ogień trawi mnie powoli, jakby smakując się w
każdej sekundzie cierpienia. Płonę. Z doświadczenia wiem, że trwa to już za
długo. A płomienie nadal wędrują po mnie. Ból nie mija. Nie tracę świadomości,
ale nic nie widzę, już nie ma mnie, teraz jestem bólem. A moja wieczność to
ogień oraz zapach spalenizny i siarki…
Siarki?
Ból się
zmienia. Jest ale nie ten palący, lecz taki, który potwierdza wyczyniony wielki,
ponad siły wysiłek i upewnia to, że się dalej żyje. Zbieram informację z moich przyćmionych
zmysłów. Uświadamiam sobie, że leżę na brzuchu w czymś lepiącym i szlamowatym. Na
nodze czuję stalową obręcz. W powietrzu czuć smród siarki i spalenizny. Dodatkowo
naelektryzowane jest również ogromnym, wręcz namacalnym ładunkiem Umbre.
O Panie.
Jestem w Piekle. – pojawia się myśl zrozumienia i groza tego otrzeźwia mnie. Z
trudem przewracam się na plecy i otwieram oczy. Najpierw widzę rozmazane kolory,
spośród których dominują dwie barwy: czerwień i czerń. Następnie nade mną pojawia
się niewyraźna twarz. Po chwili wzrok przyzwyczaja się do nowych warunków. Nade
mną pochyla się umorusana, ale zadowolona dziewczyna. Znajdujemy się w jakiejś ciemnej
jaskini, rozjaśnianej tylko dziwnym czerwonym światłem.
- Nareszcie
się ocknęłaś – piszczy radośnie. – Cały miesiąc nad tobą czuwam i czekam. Już myślałam,
że twój umysł zagubił się na dobre w matni letargu, bo i tak się zdarza.
Letargu? – myślę.
- Byłam w letargu? To znaczy, że przez miesiąc byłam w pewien sposób martwa. Przypominam
sobie nie dawny ból i ogień. Wzdrygam się. - a więc tak wygląda letarg…
- Kim jesteś?
– pytam. Po chwili jednak parskam śmiechem, uświadamiając sobie, że przecież
niedawno to pytanie zadawały mi w Strefie Mgły Animusy, będące na początku wspólnej
drogi. Jak mnie wkurzało to pytanie. Mój śmiech echem roznosi się po jaskini.
- Dziwna
jesteś – stwierdza dziewczyna i uśmiecha się. – Na pewno się polubimy. Jestem Agua
Grey (Szara Woda) i witam cię Nebulo w Piekle.