niedziela, 9 listopada 2014

Rozdział 35


- A niech ją jasność dopadnie! – mruczy Vulcanus z podirytowaniem – Mam ręce pełne roboty a ona jeszcze ze mnie niańkę chce zrobić.
- Widzę, że obojgu nam ta sytuacja jest w niesmak – mówię. Na co kowal spogląda na mnie ponuro. – Czekając na Ague postaram się nie być ciężarem i jeśli nie masz nic przeciwko rozejrzę się po kuźni, dawno nie widziałam kowali w pracy. – rzucam i nie czekając na odpowiedź ruszam w stronę najbliższej pracującego anioła ciemności.
- Czekaj, oprowadzę cię po kuźni, wolę mieć cię na oku! – mówi podniesionym głosem co sprawia, że w całej jaskini milkną odgłosy pracy i wszyscy zwracają na nas uwagę. – A wy lenie co się gapicie?! Oręż się sam nie wykuje!  
Po tych słowach wszyscy wracają do swoich zajęć. Ruszamy i najpierw w ciszy obserwujemy kowali oraz ich pomocników przy pracy. Zauważam, że mój nowy przewodnik kuleje. Czyżby w mitach było ziarno prawdy?
Początkowo hałas i ruchy pracujących wydają się zbyt głośne, chaotyczne, ale po chwili wychwytuję w tym wszystkim jakby rytm. Uderzenie, strzelają iskry. Nakłada się na to syk hartowanej stali, tupot stóp, odgłos zamiatania i buchających płomieni. I znowu uderzenie. Każdy zna tu swoje zadanie. Precyzja kowali jest wręcz niesamowita. Młoty kowalskie zdają się być przedłużeniem ciał pracujących nimi aniołów. Mięśnie pod skórą tańczą u nich w rytm uderzeń. Młoty uderzają o stal. Iskry sypią się wesoło. Obecni tu Calo również uwijają się w swoich obowiązkach, jedne hartują miecze, drugie sprzątają a jeszcze inne są w ciągłym ruchu – coś przynoszą, odnoszą. A wszystko to działa, jak dobrze naoliwiona maszyna. Każdy trybik idealnie działa, gdy anioł wyciąga rękę w dłoń dostaje to co aktualnie potrzebuje, gdy ktoś potrzebuje czyjejś pomocy to otrzymuje ją. Taka współpraca zaskakuje mnie. Piekło kojarzy mi się z chaosem, a nie z taką synchronizacją i współgraniem.
- Oni wszyscy działają jak drużyna – mówię sama do siebie.
- Niełatwo jest wykonać piekielny miecz czy stworzyć zbroje. Jak widzisz prawie wszystko odbywa się tu ręcznie: kucie, szlifowanie, ostrzenie, wykończenie; i wszystko to decyduje o jakości wykutego miecza i jego możliwości w walce. Każdy ze stworzonych tu przedmiotów jest inny, zrobiony jako indywidualne zlecenie i dostosowany do swojego właściciela. – mówi Vulcanus. – Wszystkim zależy na zadowoleniu klientów. Ale także każdy chce pokazać, że zasługuje na pracę tutaj, a osobiste zatargi i humory nie są tu mile widziane. Tylko wzajemne współdziałanie pozwala na stworzenie wyjątkowych przedmiotów. Po za tym każdy w tej kuźni jest traktowany jako równy.
- Nawet Calo i Animusy? – pytam z zaciekawieniem.
- Animusy? - wymawia to słowo jak by obrzydzało go - Upadłaś chyba mocno na głowę, co wyjaśnia czemu byłaś z Jo przy Źródle.
- Źródle?
- Tak, wyszłyście przecież z podziemnej jaskini i do tego obie całe umorusane od Pavor.
- Pavor? – pytam uświadamiając sobie, że słyszałam już to słowo. - Substancja, która ma pomagać choremu lub chronić zdrowie? – przypominam sobie napis z jednego słoiczka widzianego u kupców z Domu Mroku i po chwili wiem też, że pod nim napisane małym druczkiem było Made in Mons Confessio.
- Dokładnie. – odpowiada olbrzym.
- Czemu zwracasz się do niej Jo?
- Co za głupie pytanie… - patrzy na mnie z politowaniem – to skrót od jej imienia?
- Skoro nazywa się Agua Grey to jakoś dziwny ten skrót?! – odgryzam się.

niedziela, 26 października 2014

Rozdział 34



- Próbujesz mnie zabić? – warczę do towarzyszki, leżąc na brzuchu i wdychając kurz. Nie odpowiada mi. W miejscu, do którego dotarłyśmy jest niebywale gorąco i jasno, aż muszę mrużyć oczy. 
- Pomóc? – pyta obcy męski głos, po czym nie czekając na odpowiedź łapie mnie za szmaty, w które jestem ubrana  i podnosi jak piórko. Unosi mnie na wysokość twarzy i spogląda na mnie ponuro. Jest to olbrzym postury Bellusa, jak nie większy, łysy, ale z długą, splątaną rudą brodą. Posiada oczy doświadczonego starca, które patrzą na mnie ze smutkiem. Ubrany jest w fartuch kowalski i czuć od niego potem. Widzę jak w żyłach pod skórą buzuje mu Umbre. Szybkie zlustrowanie jego wyglądu pozwala stwierdzić, ze bez wątpienia należy do aniołów ciemności. 
- Z łaski swojej postaw mnie! – sapię zawstydzona swoim położeniem, a słysząc jak moje ubranie trzeszczy w szwach dodaję krzykiem: - Do jasności puszczaj!
- Jo? – rzuca spoglądając na Ague. W głowie rodzi mi się pytanie czemu się tak do niej zwraca, ale stwierdzam, że to nie czas na to i staram się nawet nie oddychać, aby tylko zmniejszyć nacisk na ubranie.
- Vulcanus to nasz gość Nebula, Nebula to Vulcanus. – przedstawia nas, a olbrzym nadal mnie trzyma przyglądając mi się z lekkim zainteresowaniem. - Postaw ją.
Z chwilą gdy stopy dotykają podłoża oddycham z niewysłowioną ulgą. Agua tłumaczy olbrzymowi kim jestem, a ja mam chwilę na rozejrzenie się. Znajduję się w kolejnej jaskini. Tylko, że ta jest ogromna, oceniam, że wielkością dorównuje ze dwóm moim wioskom. Trzeba wytężyć wzrok, aby ujrzeć sklepienia. Jaskinia wygląda, jak unowocześniona, dobrze wyposażona kuźnia. Kowadła, młoty, piece ale też inne narzędzia widziane w wspomnieniach bardziej współczesnych Animusów, których nazwy nie wyryły mi się w pamięci. Zauważam, że po jaskini jak w ukropie poruszają się różne postaci. Majestatyczni kowale kujący żelazo oraz ich zwinni i szybcy pomocnicy, biegający na posyłki. Natomiast na samym środku jaskini znajduje się wielkie palenisko oświetlające całą jaskinie, ogień jest tak wysoki, że sięga ku sufitowi. Uświadamiam sobie, że nad paleniskiem nie może być sklepienia tylko nad nami jest komin krateru. Buchający tu ogień mieni się różnokolorowo i wydaje się żywy. Od jego płomieni bije Umbre w czystej postaci. Po bokach znajdują się mniejsze paleniska. W jaskini panuje ogromny upał, jednak patrząc na płomienie rozumiem, że i tak jest tu chłodniej niż powinno być. Wpatruję się w główny ogień z lękiem i zafascynowaniem, gdy nagle przez płomienie dostrzegam, że na środku tego ogniska coś stoi. Widać tylko niewyraźny zarys, ale na pewno coś tam się znajduje. Mimo, że wytężam wzrok nie mogę określić co to takiego, ale mam złe przeczucia.
- To ogromne klatki, a w niej wiją się pożerane przez ogień dusze. – mówi zimno Vulcanus, który pewnie dostrzegł mój skupiony wzrok.
- Vu to ja tu oprowadzam, więc nie wtrącaj się – syczy Agua, na co przez chwilę w oczach olbrzyma widzę jakieś uczucie, jakby lęk (ale dlaczego anioł ciemności maiłby się lękać Animusa?), ale szybko oczy przybierają znów ponury i obojętny wyraz. – Tak Nebulo, Vulcanus powiedział ci prawdę. Pośrodku stoi klatka z najczarniejszymi duszami, które skazane są na wieczne płonięcie żywcem w Płomieniu Otchłani. Obecnie znajdujemy się w najlepszej piekielnie kuźni i właśnie poznałaś kowala, który zarządza tym miejscem, a jego sława dotarła nawet do świata ludzi, którzy w czasach antycznych nazywali go bogiem ognia…
- Hefajstos. – szepczę tylko, ciągle będąc myślami przy płonących duszach. Myśl o wieczności w płomieniach przeraża i paraliżuje mnie na dłuższy moment.
- Brawo. Lubię wykształcone duszyczki, którym nie trzeba wszystko tłumaczyć. – uśmiecha się Agua – Jak widzisz przy kowadłach znajdują się kowale będących co do jednego aniołami ciemności, bo tylko oni są w stanie ujarzmić Płomień i wykuwać przy jego pomocy. Ich pomocnicy to zbieranina Calo, którzy zasłużyli sobie na wstęp i zatrudnienie w Kuźni. Vulcanus jest strasznym tradycjonalistą i nie lubi nowinek technicznych ala Ziemia więc mamy tylko małe udogodnienia, a całość opiera się głównie na pracy mięśni i umysłów naszych kowali...
Agua tak się wczuła w tematykę, że prawdopodobnie miała w zamiarze przedstawić mi cały proces powstawania broni i innych produktów z kuźni, ale przerywa jej jeden z Calo, mały chłopczyk o wielkich czarnych oczach. Podbiega on do mojej przewodniczki i podaje jej czerwony kamyk. Pod naporem jej zdegustowanego wzroku chłopiec czmycha jakby goniło go stado diabłów. Zdążyłam mu się jednak trochę przyjrzeć i stwierdzić, że z czarnej czupryny wystawały mu niewielkie czerwone rogi, a uciekając błysnął zębami, które wyglądały jak u rekina. Chłopczyk był więc diablikiem. Normalnie można to było wyczuć jeszcze po odorze siarki, ale w tym miejscu mój nos cały czas narażony jest na ten odór co utrudnia rozeznanie.
- To Nuntius, prawda? – pytam Ague o kamień, który w jej dłoniach zrobił się momentalnie czarny.
- Tak. Wybacz Nebulo, ale muszę zająć się czymś innym. Zostawiam cię więc pod opieką Vu. – mówi lodowatym tonem i zanim zdążę się odezwać raźnym krokiem rusza w stronę najbliższego mniejszego paleniska.
- Agua? – wołam i rzucam się w pogoń za nią, jednak w chwili gdy już mam ją dogonić i chwycić za ramię dziewczyna wchodzi w niebieskie płomienie. Przez chwile ogień liże moją dłoń, jest przeraźliwie lodowaty. Cofam zaszokowana rękę, a ogień strzela mroźnymi iskrami, cofam się instynktownie. Niebieskie płomienie tańczą wesoło, a mojej towarzyszki już nie ma. Uświadamiam sobie, że czułam się lepiej, gdy była przy mnie. Myślę, że chyba nawet byłam w stanie ją polubić. To przerażające jak szybko się przywiązuję do istot ciemności.

piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział 33



- Góra Pokuty to jedyne miejsce, gdzie znajduje się na stałe Płomień Otchłani. Sporadycznie wybucha on też w innych rejonach Piekieł, ale tak jak niespodziewanie się pojawia tak też znika. Dlatego Mons Confessio to zbrojownia całej Czeluści. Jeśli potrzebny jest prawdziwy piekielny miecz czy inna rzecz zahartowana i wykuta w piekielnym ogniu to trzeba się zwrócić do Szarego Rycerza z prośbą o jej wykucie. Ponadto płaci się za te przedmioty setkami dusz. Szary Rycerz nazywał się kiedyś (bardzo, bardzo dawno temu) Płomiennym Rycerzem. Piekielna Szlachta nie lubi prosić i nie znosi tracić zasobów Animusów, dlatego drwiąco aby pokazać, że nie jest kimś ważnym tylko pospolity po kątach nadała mu przydomek Szary. Następnie sam Lucyfer pod sugestiami innych Rycerzy zarządził zmianę przydomka…
- Bał się go? Bał się rosnącego w siłę Szarego Rycerza, prawda? – pytam szczerze zaintrygowana.
- Czemu to zrobił wie tylko on. – szepcze skromnie.
Pff. Co ja myślałam, że jakiś Animus odważy się obgadać Władce Piekieł. Nie zły szacun widocznie ma u poddanych, że nawet za plecami nie chcą go obmawiać.
- Jak na to wszystko zareagował Szary Rycerz? – pytam wracając do głównego tematu.
- Lucek trzyma swoje Królestwo i swoich poddanych krótko. Nikt nie śmie go zdenerwować, bo to grozi straszną karą. Jest ona tak przerażająca, że nikt na nią skazany nigdy już nie był widziany.
- Czyli Szary potulnie podkulił piórka i przyjął przydomek? – pytam zawiedziona.
- Dokładnie – odpowiada dumnie Agua, jakby postępowanie to było jakieś bohaterskie. Zapada cisza. Słychać tylko moje kroki, bo dziewczyna porusza się niespodziewanie bezszelestnie.
W myślach dokonuję podsumowania zdobytych informacji: Szary jest w Piekle istotą bogatą i wpływową, posiadającą wielu niechętnych mu aniołów ciemności w tym samych Rycerzy. Ponadto, trudno powiedzieć jak ma się stosunek Lucyfera do niego- jakby był mu wrogiem to odebrałby mu raczej władze nad Mons Confessio. Chyba, że doprawdy się go boi. Nadal jednak nie wiem po co mu ja…
Nagle omal nie wpadam na towarzyszkę, która zatrzymuje się niespodzianie. Rozglądam się uważnie, ale nie widzę przeszkody. Stoimy po prostu na środku tunelu. Za nami i przed nami widać tylko drogę bez końca. Agua mruczy coś niezrozumiałego pod nosem i nagle sklepienie nad nami rozwiera się, a z powstałej nad nami dziury opuszczona zostaje drabinka. Dziewczyna nie zwlekając wskakuje na nią i z gracja pokonuje kolejne szczeble. Ja nadal stoję jak zdębiała.
- Rusz się Nebula! – krzyczy nie zatrzymując się nawet. – Chyba, że chcesz zostać na tym poziomie. – Gdy tylko to mówi drabinka zaczyna być szybko wciągana do góry. Rzucam się ku przedostatnim szczeblom i mocno trzymam. Chwilę po prostu wiszę, dyndając w powietrzu nogami, daje się wciągać do góry, ale gdy zauważam, że ściany zaczynają się zwężać z trudem podciągam się. Gdy nogi wreszcie znajdują oparcie przyspieszam i w szaleńczym wręcz tempie pokonuje kolejne stopnie. Pnę się w górę, a ściany powoli zbliżają się. Coraz trudniej jest mi opanować szaleńcze myśli o czekającym mnie zmiażdżeniu. Ciągle do góry. Wydaje mi się, że zrobiło się jakoś jaśniej, że już jestem u wylotu, ale ocieram się o napierające z boków ściany. Czuję, że zgniotą mnie na miazgę, ale na szczęście jestem już przy ujściu drabiny. Agua pomaga mi wciągnąć się do góry i w tym momencie podłoże się zasklepia i przejście, którym przed chwilą przeszłyśmy znika jakby go nigdy nie było.