- Góra Pokuty
to jedyne miejsce, gdzie znajduje się na stałe Płomień Otchłani. Sporadycznie
wybucha on też w innych rejonach Piekieł, ale tak jak niespodziewanie się
pojawia tak też znika. Dlatego Mons Confessio to zbrojownia całej Czeluści. Jeśli
potrzebny jest prawdziwy piekielny miecz czy inna rzecz zahartowana i wykuta w
piekielnym ogniu to trzeba się zwrócić do Szarego Rycerza z prośbą o jej
wykucie. Ponadto płaci się za te przedmioty setkami dusz. Szary Rycerz nazywał
się kiedyś (bardzo, bardzo dawno temu) Płomiennym Rycerzem. Piekielna Szlachta
nie lubi prosić i nie znosi tracić zasobów Animusów, dlatego drwiąco aby
pokazać, że nie jest kimś ważnym tylko pospolity po kątach nadała mu przydomek
Szary. Następnie sam Lucyfer pod sugestiami innych Rycerzy zarządził zmianę
przydomka…
- Bał się go?
Bał się rosnącego w siłę Szarego Rycerza, prawda? – pytam szczerze
zaintrygowana.
- Czemu to
zrobił wie tylko on. – szepcze skromnie.
Pff. Co ja myślałam,
że jakiś Animus odważy się obgadać Władce Piekieł. Nie zły szacun widocznie ma
u poddanych, że nawet za plecami nie chcą go obmawiać.
- Jak na to wszystko
zareagował Szary Rycerz? – pytam wracając do głównego tematu.
- Lucek
trzyma swoje Królestwo i swoich poddanych krótko. Nikt nie śmie go zdenerwować,
bo to grozi straszną karą. Jest ona tak przerażająca, że nikt na nią skazany
nigdy już nie był widziany.
- Czyli Szary
potulnie podkulił piórka i przyjął przydomek? – pytam zawiedziona.
- Dokładnie –
odpowiada dumnie Agua, jakby postępowanie to było jakieś bohaterskie. Zapada
cisza. Słychać tylko moje kroki, bo dziewczyna porusza się niespodziewanie
bezszelestnie.
W myślach dokonuję
podsumowania zdobytych informacji: Szary jest w Piekle istotą bogatą i wpływową,
posiadającą wielu niechętnych mu aniołów ciemności w tym samych Rycerzy. Ponadto,
trudno powiedzieć jak ma się stosunek Lucyfera do niego- jakby był mu wrogiem
to odebrałby mu raczej władze nad Mons Confessio. Chyba, że doprawdy się go
boi. Nadal jednak nie wiem po co mu ja…
Nagle omal nie
wpadam na towarzyszkę, która zatrzymuje się niespodzianie. Rozglądam się
uważnie, ale nie widzę przeszkody. Stoimy po prostu na środku tunelu. Za nami i
przed nami widać tylko drogę bez końca. Agua mruczy coś niezrozumiałego pod
nosem i nagle sklepienie nad nami rozwiera się, a z powstałej nad nami dziury
opuszczona zostaje drabinka. Dziewczyna nie zwlekając wskakuje na nią i z
gracja pokonuje kolejne szczeble. Ja nadal stoję jak zdębiała.
- Rusz się
Nebula! – krzyczy nie zatrzymując się nawet. – Chyba, że chcesz zostać na tym
poziomie. – Gdy tylko to mówi drabinka zaczyna być szybko wciągana do góry.
Rzucam się ku przedostatnim szczeblom i mocno trzymam. Chwilę po prostu wiszę, dyndając
w powietrzu nogami, daje się wciągać do góry, ale gdy zauważam, że ściany
zaczynają się zwężać z trudem podciągam się. Gdy nogi wreszcie znajdują oparcie
przyspieszam i w szaleńczym wręcz tempie pokonuje kolejne stopnie. Pnę się w górę,
a ściany powoli zbliżają się. Coraz trudniej jest mi opanować szaleńcze myśli o
czekającym mnie zmiażdżeniu. Ciągle do góry. Wydaje mi się, że zrobiło się
jakoś jaśniej, że już jestem u wylotu, ale ocieram się o napierające z boków
ściany. Czuję, że zgniotą mnie na miazgę, ale na szczęście jestem już przy
ujściu drabiny. Agua pomaga mi wciągnąć się do góry i w tym momencie podłoże
się zasklepia i przejście, którym przed chwilą przeszłyśmy znika jakby go nigdy
nie było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz