niedziela, 7 kwietnia 2013

Rozdział 26



"To jaki jest haczyk?" – pytam nie zwracając uwagi na głupkowate zachowanie aniołów. Tylko spoglądam z niepokojem na Rafała, który siadł pod drzewem i co chwila dotyka się w miejscu gdzie teraz widnieje znak Czeluści. Teraz trudniej czytać co mu lata po głowie. Wyczuwam tylko, że jest zdezorientowany i lekko zmęczony.

"Ta jak zwykle swoje" – mówi z dezaprobatą blondyn.

"A więc?"

"Uparciuch z tej Nebuli, prawda?" – zwraca się do Bellusa, robi to aby mnie zirytować. Udaje mu się. Czuję, że mi żyłka zaraz skoczy. Ale jeszcze raz próbuję.

"Słucham, no powiedz mi Riss …" - mówię, powoli ważąc słowa.

"Tylko nie Riss!"- przerywa.

"Riss, Riss" – delektuję się tym słowem i rozdrażnieniem jakie wywołuje - "Jaki jest haczyk w tym całym byciu Naznaczanym." – W duchu powtarzam sobie, żeby być spokojną.

"Masz te swoje kobiece dni czy jak? Bo widzę, że emanujesz Umbre i ledwo je hamujesz" – uśmiecha się wrednie.

"Riss"- tym razem już warczę. Czuję jak wzbiera we mnie ciemna energia. - To nie może być bestia – myślę – przecież ta głupia kłótnia nie mogła jej przebudzić…

"Nebula?" – głos Bellusa dochodzi jakby z daleka. - "Coś Ty Riss narobił! Co się z nią dzieje?"

"Nebula, spokojnie" – szepcze Risus unosząc dłonie w geście uspokajania, cofam się warcząc. Wszystko widzę jak za mgłą i tak trochę w zwolnionym tempie. Risus i Bellus z niepokojem przysuwają się do mnie. Tymczasem Rafał patrzy na mnie, po czym gwałtownie wstaje
i zaczyna się powoli cofać, jak najdalej ode mnie. Robię znów kilka kroków w tył.

- Chcą Cię osaczyć i pojmać – szepcze mi w głowie mój własny głos, ale to nie jest moja myśl. – Zaraz wyjmą broń. - Nie, to moi przyjaciele – Myślę.

Jednak po chwili stwierdzam, że ten głos ma rację. Ręka Olbrzyma powolnym ruchem zmierza ku biodrze, gdzie przymocowany ma miecz. Ten gest przelewa czarę. Nie jestem w stanie opanować swoich gwałtownych emocji. Wiem, ze Risus wysyła ku Bellusowi myśli, niby na wspólnej częstotliwości ale nie jestem już w stanie zrozumieć jego słów. Zamykam oczy. Czerwona fala wylewa zalewa mnie niczym fala tsunami. Zabiera ze mnie resztę człowieczeństwa. Tym razem jestem świadoma całego przeobrażenia. Okropny ból wyrastających nowych kości. Swędzenie i pieczenie gdy moja skóra rozrasta się i pokrywa twardymi łuskami. Koszmarnie wyżynające się nowe zęby. Fale bólu rozchodzą się po całym ogromnym cielsku i wracają dwa razy większe. Gdy już wydaje mi się, że zniknę w tym cierpieniu. Wszystko uspokaja się. Otwieram oczy. Świat, który teraz wydaje się inny. Drzewa, ziemia oraz wszystko emanuje aury[1] w swój własny, odmienny sposób. Wszystko co naturalne utkane jest z Lucis – pobłyskując złotym blaskiem. Natomiast budynek w którym przebiegła walka nie posiada widocznej aury. Wydaje się przez to martwy. Dopiero bardziej skupiając wzrok zauważam, że otacza go cienka warstwa zmieszanych kolorów. Dziwne to. Kątem oka dostrzegam ruch. Jakieś 50 metrów ode mnie jeden z prawej, drugi z lewej z ziemi podnoszą się moi nie tak dawni przyjaciele. Widzę ich w całej  ich anielskiej okazałości. Obaj mają piękne imponujące skrzydła oraz wyglądają jak ucieleśnienie greckich bogów. Jednak teraz dodatkowo otacza ich srebrna aura. Wyczuwam, że to Umbre. Bellus dobywa miecza i powoli skrada się w moją stronę wpatrując się we mnie z oczekiwaniem. Risus też rusza, ale Nocti- Gladius dalej spoczywa w upięciu na plecach.










[1] Warstwa ochronna utkana z energii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz